Energetyczny „armagedon” – gdzie kończy się wzrost cen energii?
Wydawało się, że wraz z początkiem roku 2021 zmartwienia i troski poprzedniego, powodowane przede wszystkim COVID-19 będą mijały wraz z upływem kolejnych miesięcy i postępującym programem szczepień w naszym kraju. Pojawiły się również doskonałe dane z GUS za I kwartał, które napawały nadzieją co do powrotu polskiej gospodarki do stanu sprzed pandemii, choć oczywiście nie należy zapominać o tych branżach, które jeszcze te skutki odczuwają.
A jak wiadomo, optymizm i pozytywna energia (nomen omen) jest niezbędna do tworzenia – już w latach 80 – tych XX w. ekonomiści z nurtu behawioralnego zauważyli, że optymizm jest jednym z fundamentów wzrostu gospodarczego. Dodatkowo, pojawiły się kolejne zapowiedzi głębszej reformy rynku energii. Zatwierdzona została m.in. Polityka energetyczna Polski do 2040, zapowiedziano wydzielenie aktywów węglowych ze spółek energetycznych czy zniesienie zasady 10H dla dalszego rozwoju farm wiatrowych.
I co? I to wszystko przyćmiły kolejne wzrostu praw do emisji CO2, które stanowią główny składnik kosztowy w procesie wytwarzania energii w naszym kraju. Dla przypomnienia – ponad 70% energii w kraju wytwarzane jest w elektrowniach konwencjonalnych, które muszą kupić prawa do emisji CO2.
Naturalnie pojawia się zatem pytanie, czy możemy przestać kupować a przynajmniej co możemy zrobić, aby zneutralizować te wzrosty? Ciekawe jest to, zanim odpowiem na to pytanie, że człowiek co do zasady ma tendencję do psucia, by później szukać rozwiązań. Tym psuciem jest stworzenie systemu handlu emisjami (dalej: EU ETS), czyli wirtualnego rynku wirtualnych uprawnień dla realnych wyzwań gospodarczych. Momentami przypomina to walkę z wyimaginowanymi wiatrakami Don Kichota, gdzie w rolę Don Kichota wcielać się musi nasz rząd.
System EU ETS, który dzisiaj ma wielu krytyków i przeciwników, pierwotnie powstał z myślą o redukcji CO2. Handel emisjami dwutlenku węgla opiera się na zapisach w przyjętym w 1997 roku Protokole z Kioto do Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu (UNFCCC) jak i corocznych konferencji klimatycznych państw-stron, Conference of the Parties, (COP) do Ramowej Konwencji UNFCCC. Międzynarodowy traktat wszedł w życie 16 lutego 2005 roku, trzy miesiące po ratyfikowaniu go przez Rosję 4 listopada 2004. Pomimo iż Stany Zjednoczone nigdy nie ratyfikowały Protokołu z Kioto, to w USA został zaprojektowany pierwszy system handlu uprawnień do emisji CO2 i powstała pierwsza giełda handlu emisjami w Chicago (CCX (ang.)).
Dzisiaj można zatem zadawać sobie, czy ówczesny pomysł był dobry? I sceptycy powiedzą nie, a optymiści, że pewnie można byłoby go zrobić lepiej. Niezależnie kto się wypowiada, pewne jest jednak to, że coś jest nie tak. Prawa do emisji, w ciągu ostatnich miesięcy eksplodowały i dzisiaj wszyscy zadajemy sobie pytanie czy notowania osiągną szczyty Kilimandżaro, czy może wylecą poza orbitę, jak ostatnie rakiety Elona Muska.
Wydaje się jednak, że kiedyś powrót do normalności nastąpi, nikt nie wie tylko czym będzie ta nowa normalność – poziom 40 euro czy 30 a może 7? To co dla jednych jest źródłem do wylewu swoich frustracji, dla innych stwarza nowe perspektywy. Spójrzmy zatem, na te wzrosty jako wyzwanie. W konsekwencji, pojawiły się dalsze powody dla których:
1) Powinniśmy szczegółowo analizować (samodzielnie lub przy wsparciu takich firm jak nasza) wydatków za energię, zwłaszcza w części dystrybucyjnej
2) Inwestować w poprawę efektywności energetycznej obiektów, z wykorzystaniem innowacji
3) Inwestować w odnawialne źródła energii.
Jak zwykle, to w naszych rękach jest część narzędzi i działań i oczekiwanie, że inni za nas załatwią problem wzrostu cen emisji CO2 jest nieuzasadniony. „(…)Unijny komisarz ds. klimatu i jednocześnie wiceprzewodniczący KE, Frans Timmermans na konferencji European University Institute 7 maja stwierdził, że wysoka cena jest potrzebna aby osiągnąć cele klimatyczne UE. – To jest rynek, więc trudno mówić, że cena jest zbyt wysoka lub niska – wyjaśniał Timmermans. – A rynek przewiduje propozycje legislacyjne UE- dodał. Prawdopodobnie w lipcu KE ogłosi nowe propozycje zmian w dyrektywie ETS pomagające osiągnąć nowy 50 proc. cel redukcji CO2 do 2030 r. (…)”.
Nie ma zatem co oczekiwać działań ze stroni unii, a w przypadku naszego rządu pozostaje albo wyjście z systemu (co wg mnie równoznaczne byłoby z deklaracją wyjścia z unii) albo zamknięcie rodzimych elektrowni, co jak wiemy nastąpić nie może od razu, a eksperci branży energetycznej uważają, że elektrownie na węgiel muszą zostać, aby zabezpieczyć tzw. podstawę i jednocześnie świadczyć usługę stabilizatora sieci.
Z drugiej strony tego samego medalu jest środowisko i system handlu emisjami CO2 w tym kontekście się sprawdził i sprawdza. Rosnące koszty praw do emisji, konsekwentnie powodują, że odejście od węgla, inwestycje w OZE i w poprawę efektywności energetycznej zadziewają się. Przyszłość zatem wydaje się słodko – gorzka.